— To iuż i żarty i cierpliwość przechodzi, rzekł Skinner, usiłuiąc oprzeć się nogami na ziemię, i ulżyć sobie, od coraz bardziéy duszącego węzła: nic wiesz ieszcze iakie usługi przynieść ci mogę.
— Poleć swą dusze Bogu, rzekł Dowódzca poprawiaiąc sobie spokoynie faykę: i zapomniy iuż o tym święcie, z którym za chwilę rozstać się musisz.
Kończąc te słowa, odepchnął mocno przystawioną ławkę, i widokiem ofiary swéy, barbarzyńską swą duszę nasycać się zdawał.
Skinner nadzwyczaynie był silny: i że rąk związanych nie miał, uchwycił się za postronek z całéy siły podpieraiąc się łokciami o belkę, na któréy był zawieszony.
— Proszę cię Kapitanie! rzekł, dość tych żartów: każ odciąć postronek, ręce mi mdleią; iuż dłużéy wytrzymać nie mogę.
— To twoia rzecz, odpowiedział oboiętnie dowódzca.
Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 4.djvu/133
Ta strona została przepisana.
133
ROZDZIAŁ V.