woysko, o kilka kroków zbliżył się do Kapitana, i karabinem swym do niego się zmierzył.
— Jeżeli chybisz, zginiesz! zawołał Lawton, przypadaiąc cwałem ku niemu. W saméy rzeczy strzelił, upadł Roanoke a sierżant bagnetem uderzyć chciał na Kapitana, lecz Lawton iuż się podniósł z ziemi, pałaszem odepchnął bagnet od siebie a drugiém cięciem, Anglika położył na mieyscu.
— Naprzód! zawołał na nowo, podnosząc swóy oręż, kurzącą się ieszcze krwią zbroczony. Lecz Anglicy sami iuż wówczas uderzyli na piechotę, tysiącami strzałów, śmierć lub blizny roznosząc. Upadł i Lawton, iak ów dąb wspaniały, który burze wieków przetrwał, nie raz lasy wstrząsał, i ramionami swemi, rosnące krzewy przywalał. W ręku trzymał ieszcze swóy oręż, świadka męztwa i sławy swoiéy, i padaiąc na ziemię, umieraiącym iuż głosem, naprzód! wyrzekł i skonał.
Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 4.djvu/151
Ta strona została przepisana.
151
ROZDZIAŁ VI.