Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 4.djvu/16

Ta strona została przepisana.
16
SZPIEG

— Tak iest: to móy Kapitanie Warthon, rżekł Harwey Birch, zdeymuiąc swe okulary, i daiąc mu przez to poznać bystre świecące się swe oczy, fałszywemi zakryte brwiami.
— Sprawiedliwy Boże! to Harwey!
— Cicho! imie to nic powinno bydź wspominane w pośrodku woysk Amerykańskich, gdybym bowiem odkrytym został, pierwsze drzewo ukończyłoby zawód usług i poświęceń moich. Lecz nie mogłem spać spokoynie wiedząc, że niewinny masz zginąć, i dla ocalenia ciebie zapomniałem o sobie.
— Dziękuię ci, rzekł Henryk, ściskaiąc go za rękę, po tysiąc razy ci dziękuię, lecz ieżeli życie moie, mam okupić niebezpieczeństwem twoiego, tak wielkiéy ofiary nie żądam po tobie, i proszę cię, abyś się ztąd natychmiast oddalił, zostawiaiąc mnie przeznaczeniu moiemu. Dunwoodi poiechał w tym momencie wstawiać