Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 4.djvu/184

Ta strona została przepisana.
184
SZPIEG

— Nie; odpowiedział starzec trzęsąc głową, i odsłaniaiąc ręką swe czoło, siwemi zacienione włosami: nie; sam tylko iestem na świecie!
— Kapitanie Dunwoodi! rzekł Syngleton; możeby ci teraz trudno było wypełnić twoie przyrzeczenie. Nieprzyiaciele nasi tęgo uciekaią, aby ich dogonić można, i pewnie nasze przednie straże ścigać iuż ich muszą około wyspy Ś. Jerzego.
Zatrząsł się starzec i wpatruiąc się w rysy młodego Officera, którego imie usłyszał, zawołał.
— Słuch — że mnie nie zwodzi? iakże się nazywasz?
— Dunwoodi, odpowiedział Officer z uśmiechem.
Starzec z nieiakiém uniesieniem, przypatruiąc się obydwóm młodym woiownikom:
— Błogosław was Boże! zawołał, czegóż więcéy żądać ieszcze można? kray nasz odzyskał przecie wolność swoię, i wszy-