swym, lecz z wielkiém zadziwieniem swém Pułkownika Syngleton nie znalazł. Noc nadeszła, zaczęto zwozić rannych, celem udzielenia potrzebnéy im pomocy, a Dunwoodi napróżno pytał o przyiaciela swego. Wszyscy go widzieli, iak walczył, iak harde czoło licznieyszemu nieprzyjacielowi stawił, i iak zwyciężać umiał, ale coby się z nim zrobiło, dostatecznéy nie można było powziąść wiadomości. Niespokoyny przyiaciel i krewny udał się na mieysce, gdzie pułk Syngletona walczył, szukać go wpośród zabitych lub rannych. Kwadrans nie minął, gdy z łzami w oczach uyrzał towarzysza broni i młodości swéy, siedzącego przy skale, kulą w nogę ugodzonego.
— Drogi Syngletonie! zawołał Dunwoodi, spodziewałem się znaleść ciebie w pośród naszych szeregów, dumnych upokorzeniem nienawistnego nam nieprzyiaciela;
Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 4.djvu/191
Ta strona została przepisana.
191
ROZDZIAŁ VIII.