Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 4.djvu/27

Ta strona została przepisana.
27
ROZDZIAŁ I.

bowiem przyszedł czas, w którym za chwilę uyrzysz maiestat Boga, Zbawiciela twoiego.

Cezar w saméy rzeczy z boiaźni nie wiedział na którym był święcie; nie zmienił iednak swéy postawy i wciąż klęczał zamyślony, z podpartą głową obydwoma rękami, które przezorny twórca owey metamorfozy w rękawiczki przybrał. Za chwilę właścicielka wyszła rozkazać, aby koń był w pogotowiu, a trzéy spiskowi pozostali sami.

— Dotąd wszystko dobrze idzie rzekł Kramarz, przymknąwszy drzwi z zwykłą sobie ostróżnością. Naytrudniéy będzie podeyść Officera dowodzącego strażą. Jest to Porucznik Masson, wprawdzie ograniczona głowa, ale po kilku podobnych przypadkach nauczył się bydź przezornym. Kapitanie Warthon! wszystko teraz od twéy krwi zimnéy i powolności zawisło.