Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 4.djvu/44

Ta strona została przepisana.
44
SZPIEG

— Ale niepodobna, rzekł Henryk uiechawszy kilka minut, aby Cezar wkrótce odkrytym nie został. Nie lepieyże będzie przypuścić galopem? nim się domyślą czego tak prędko iedziemy, dostaniemy się przynaymniéy iuż do tego lasu.
— Nieznasz ich wcale Kapitanie Warthon: powiadam ci, że nie tak łatwo ich oszukać iak ci sié zdaie. Przed folwarkiem widzę tego samego sierżanta, któren gdym zaczął kazanie, wpatrywał się we mnie z miną oznaczaiącą nieufność i podeyrzenie; teraz spogląda wciąż za nami, iak lew za uchodzącą mu zdobyczą. Jedźmyż wolno, gdyż pokazuie na nas ręką, i zbliża się do konia, ieżeli na niego wsiądzie, zginiemy. Niepotrzebowałby tylko powiedziéć słowo, a cały oddział piechoty, grademby nas kul zasypał. Jesteśmy na ostrzu szabli, i na célu tysiąca karabinów.
— Co teraz robi?