Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 4.djvu/52

Ta strona została przepisana.
52
SZPIEG

swóy szeroki kapelusz, okulary, i fałszywe brwi: cała nasza maskarada na nic teraz nam się nie przyda, przytomności tu umysłu, i zręczności potrzeba.
— Nie lepiéyże by było, gdybyśmy zsiedli z koni, rzekł Henryk, i zwrócili się do tego lasu na lewo, gdzie pomiędzy drzewami ukryć się będziem mogli?
— Ta droga prowadzi prosto pod szubienicę, którąś widział, odpowiedział Birch. Nim my dwa kroki zrobiemy, dragony posuną się sześć, i łatwiéy im będzie wpół kwandransa gaik ten otoczyć, niż nam po grudzie dostać się do niego. Nam potrzeba udać się na góry w prawo. Za niemi dzielą się dwie drogi, nie będą wiedzieć którąśmy się udali, muszą zatrzymać się moment, a wtenczas zyskamy na czasie.
— Ale mi szkapa iuż ustała, zawołał Henryk, niewiem czy za dziesięć minut podemną nie padnie.