nę, kiedy tymczasem Harwey z Henrykiem, iuż do połowy przepaścistą górę przebyli.
Z tém wszystkiém nie długo usłyszeli wołaiącego za sobą Massona. Widzicie ślady! przęiechali w tém mieyscu przez drogę, i udali się do lasu; daléy na górę zabiegaycie im ztamtąd.
Warthon, raz ieszcze zaproiektował przewodnikowi swemu, żeby zsiąść z koni i ukryć się w lesie, zwłaszcza że im do tego ciemność wieczorna sprzyiać zaczynała; lecz Kramarz dopóty nie dał się przekonać, dopóki stanąwszy na wierzchołku góry, nie uyrzał iak lwów roziuszonych ścigaiących za sobą dragonów; wtenczas dopiero rzuciwszy obydwa swe konie, pognali ie biczem za górę, a sami z naywiększą ostrożnością, zwrócili się na bok ku lasowi, i w naygęstszéy zarośli, twarzą pokładli się na ziemie.
Ledwie tym sposobem przytulić się zdołali, gdy usłyszeli dragona wołaiącego:
Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 4.djvu/55
Ta strona została przepisana.
55
ROZDZIAŁ II.