Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 4.djvu/56

Ta strona została przepisana.
56
SZPIEG

tędy! tędy! iuż iuż zjechali z góry, widziałem ich konie!
— Daléy naprzód, bracia moi, naprzód! zawołał Masson. Ochraniajcie Anglika, ale Kramarza połóżcie na mieyscu! wolno go wam rozsiekać na sztuki.
Henryk ścisnął mocno za rękę swoiego towarzysza, i prawie w tymże samym czasie usłyszeli dwunastu dragonów, pędzących galopem o kilkanaście kroków od siebie. Skoro iednak tentent ich koni, coraz bardziéy oddalać się zaczął, Harwey wstał: idźmy, rzekł, nim oni zjadą z góry, potrzeba nam wdrapać się wyżéy.
— Wyżéy rzekł Henryk, zdaie się iż iuż iesteśmy na samym szczycie.
— Z téy strony, odpowiedział Birch, ale na lewo iest góra, co prawie pod obłoki sięga, tam dostać się nam potrzeba. Po niedługiéy rozwadze, iść śpiesznie z sobą zaczęli, i w pół kwadransa przybyli do podnóża skały, która z iednéy strony