Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 4.djvu/70

Ta strona została przepisana.
70
SZPIEG

ścieszki, śladu ludzkiéy stopy, nigdzie znać nie było: ziemia zielenić się przestała, wrzosy tylko mieyscami rosnące, i drzewa których gałęzie uschły, świadczyły, iż tam maiowy poranek nigdy swych kwiecistych nie rozwiiał wianków, i że natura sama wyrzekła się tych mieysc samotnych i dzikich: ogromne kamienie nadzwyczayném fizyczném wzruszeniem, oderwane z wierzchołka skały, wisiały pozaczepiane po iéy bokach, a szerokie, bezdenne, pomiędzy niemi rozpadliny, śmiercią groziły, gdyby kto krokiem tylko zniepewnéy drogi uchybił. Widok tylu trudności, zatrwożył na moment Franciszkę, lecz nie zmienił usiłowania, iakiém ią szczere przywiązanie dla brata natchnęło.
Nim iednak ośmieliła się weyść na tę niedostępną skałę, spocząwszy na chwilę, uderzoną została maluiącą się przed iéy oczyma sceną, któréy szczegóły naydokładniéy przy świetle xiężyca rozpoznać