Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 4.djvu/96

Ta strona została przepisana.
96
SZPIEG

— Jak to! Dunwoodi, zawołała, czyż ci to oburza, że Henryk sromotnéy uniknął śmierci?
— Nigdy nie byłby iéy poniósł. Miał przyrzeczenie Harpera, a Harper nikogo nie zawiódł. Ah! Franciszko gdybyś go dobrze znała, ufałabyś zupełnie iego słowu. Dla czegóż mnie Henryk zostawił w tak smutnéy kolei?
— O iakiéyże to mówisz kolei?
— Czyż może bydź iuż okropnieysza? nie iestżem postawiony miedzy powinnością moią, a uczuciem przyiaźni méy dla niego, między rozsądkiem, a sercem moiém? nie powinienemże obmyśléć téy ieszcze nocy, wszelkich środków do schwytania brata twoiego. Franciszko! kiedy spodziewałem się, iż mi go ratować będzie wolno nie iestżem zmuszony działać iakbym był iego nieprzyiacielem, ia, który ostatnią kroplę krwi moiéy przelałbym dla niego? powtarzam ci Franciszko! iest to