Strona:Szpieg powieść historyczna na tle walk o niepodległość.pdf/102

Ta strona została przepisana.
98

— Wyraz niebezpieczeństwo nie przystoi ustom żołnierza — mówił dalej szydersko angielski dowódca.
— A wyrazu tego sześćdziesiąty pułk tak samo się nie lęka, jak każdy inny, noszący królewski uniform — zawołał Henryk Wharton gniewnie. — Daj pan znak do ataku, pułkowniku, i czyny niech za nas mówią.
— Teraz poznaję mego młodego przyjaciela — rzekł pułkownik pojednawczo — ale jeżeli masz nam coś do powiedzenia, co mogłoby nam dopomóc w szarży, posłuchamy. Znasz pan siły zbuntowanych. Czy jest ich więcej gdzie w ukryciu?
— Tak — odpowiedział młodzieniec, wciąż jeszcze rozdrażniony drwinami tamtego — w tym lesie na prawo stoi u skraju mały oddział piechoty, jazda cała znajduje się przed nami.
— Ale niedługo tu pozostanie — zawołał Wellmere, zwracając się do kilku otaczających go oficerów. — Panowie, przejdziemy ten most kolumną i rozwiniemy się na równinie; inaczej nie skłonilibyśmy tych walecznych Jankesów, by nam podeszli na strzał. Kapitanie Wharton, żądam pańskiej pomocy w charakterze adjutanta.
Młodzieniec wstrząsnął głową z niezadowoleniem, uważając krok pułkownika za wysoce nierozważny, z gotowością jednak pośpieszył spełnić wskazane mu obowiązki.
Podczas tej rozmowy, która toczyła się nieco na przodzie angielskiej kolumny i w oczach Amerykanów, Dunwoodie zbierał rozproszone wojsko, oddając pod straż niewielu jeńców i cofając się na początkowe pozycje. Zadowolony z odniesionego zwycięstwa i w mniemaniu, że Anglicy nie odważą się na ponowny atak, chciał już odwołać piechotę z lasu i pozostawiwszy silny oddział na miejscu, by miał oko na przeciwnika, cofnąć się o parę mil i poszukać odpowiedniego noclegu. Kapitan Lawton niechętnie słuchał wywodów swego komendanta, patrząc przez lornetkę, by doj-