Powiedzieliśmy już, że zwyczaje amerykańskie nakazują szybkie chowanie zmarłych, a konieczność pomyślenia o własnem bezpieczeństwie zmusiła kramarza do skrócenia tego i tak skąpego czasu, w którym dozwolone mu było patrzeć jeszcze na martwe oblicze ukochanego ojca. W zamieszaniu, spowodowanem wyżej opisanemi wypadkami, śmierć starego Bircha przeszła niepostrzeżenie; zebrała się jednak gromadka najbliższych sąsiadów, by oddać nieboszczykowi ostatnią posługę. Ten to zbliżający się orszak powstrzymał u bramy domu pana Whartona, kawalerzystę i chirurga. Czterech ludzi niosło ubogą trumnę, a czterech szło przodem, w pogotowiu by luzować towarzyszy. Tuż za trumną szedł kramarz, a obok niego postępowała Katy Haynes, w postawie zbolałej, za nimi szli obaj Whartonowie. Kilkoro staruszków płci obojej zamykało pochód. Kapitan Lawton siedział na siodle wyprostowany, aż żałobny kondukt zrównał się z nim. Wówczas po raz pierwszy Harvey podniósł utkwione w ziemi oczy i ujrzał wroga, którego się tak bardzo lękał, tuż przed sobą.