Strona:Szpieg powieść historyczna na tle walk o niepodległość.pdf/292

Ta strona została przepisana.
284

oczy wszystkich obecnych, stał jak przygwożdżony do miejsca.
— To fałsz! — wykrzyknął wreszcie, uderzając się w czoło — nikczemny fałsz! Nigdy nie uznawałem jej za żonę, i prawa mego kraju nie zmuszą mnie do tego.
— A pańskie sumienie i prawa Boskie co na to powiedzą? — zapytał Lawton.
— Dość tego, mój panie — rzekł Wellmere wyniośle, zmierzając ku drzwiom — położenie moje jest panu tarczą, ale przyjdzie może czas...
Miał już wyjść, gdy uczuł, że ktoś lekko dotknął jego ramienia. Odwrócił głowę. Kapitan Lawton stał za nim ze znaczącym uśmiechem i dał mu znak, by mu towarzyszył. Pułkownik Wellmere znajdował się w takim stanie ducha, że byłby chętnie poszedł wszędzie, byle zejść z oczu tym, którzy patrzyli na niego z takim wstrętem i nienawiścią. W milczeniu doszli do stajen, wówczas kawalerzysta zawołał:
— Przyprowadź Roanoke’go.
Stajenny zjawił się z osiodłanym koniem. Lawton z zimną krwią zarzucił cugle na szyję rumaka, wyjął z olster parę pistoletów i rzekł: — Oto jest broń, która służyła dobrej sprawie i w dzielnych rękach. To są pistolety mego ojca, pułkowniku Wellmere; używał ich chwalebnie w wojnach z Francją i dał mi je, abym walczył niemi w obronie praw mego kraju. Jakże lepiej mogę się mu przysłużyć, jak zgładzając ze świata nikczemnika, który był gotów pohańbić jedną z najpiękniejszych jego córek.
— To ubliżające postępowanie spotka się z zasłużoną zapłatą — zawołał tamten, chwytając podaną broń. — Krew niech spadnie na głowę tego, kto jej szukał.
— Amen. Ale jeszcze jedno. Jesteś pan teraz wolny, masz w kieszeni pasporty Washingtona, daję panu pierwszeństwo strzału; jeżeli padnę, oto koń, który cię uchroni przed pościgiem; a radzę ci nie zwle-