Z pięknego wiejskiego pałacyku pana Whartona pozostały tylko poczerniałe od dymu mury, a ogołocone z tarasów i ozdób sterczały ponuro niby jedyne wspomnienie bezpieczeństwa, dostatku i zadowolenia, jakie do tak niedawna panowały w ich wnętrzu. Dach z resztą drewnianych wiązań zapadł się w piwnice, a blade migotliwe światło, podnoszące się ze zgliszczy, połyskiwało przez okna. Wczesna ucieczka opryszków pozwoliła dragonom ocalić sporo sprzętów, które leżały stosami na dziedzińcu, potęgując wrażenie ogólnego zniszczenia. Gdy silniejszy snop świateł buchnął w górę, widać było w głębi spokojne postacie sierżanta Hollistera i jego towarzyszy, wyprostowanych po wojskowemu na siodłach, a tuż przy nich wózek i szkapinę pani Flanagan, szczypiącą przydrożną trawę. Betty zaś przysunęła się do sierżanta i z niezmąconym spokojem przyglądała się wszystkiemu. Kilkakrotnie napomknęła towarzyszowi, że skoro już bitwa się skończyła, to nadszedł czas na rabunek, ale sierżant pozostał niewzruszony, powołując się na otrzy-