Strona:Szpieg powieść historyczna na tle walk o niepodległość.pdf/329

Ta strona została przepisana.
319

— O! tu przecież nie może być mowy o panu i pańskich kolegach — rzekł duchowny z uśmiechem. — Miałem na myśli krajowców.
— Krajowców! Mam zaszczyt należeć do nich, upewniam pana.
— Ależ zechciej mnie pan zrozumieć, tu chodzi o Indjan, a ci nie robią nic innego, tylko mordują, grabią, palą.
— I skalpują!
— Tak, panie, i skalpują także — ciągnął dalej duchowny, patrząc na Lawtona z pewną podejrzliwością — dzicy, miedzianoskórzy Indjanie.
— A pan spodziewałeś się spotkać z tymi obywatelami o przekłutych nosach na neutralnym gruncie?
— Oczywiście, w Anglji utrzymuje się mniemanie, że całe wnętrze Ameryki roi się od nich.
— I pan to nazywasz wnętrzem Ameryki? — zawołał Lawton, zatrzymując się znowu i patrząc na towarzysza z tak szczerem zdziwieniem, że nie mogło być udane.
— Nieinaczej. Sądzę, że znajduję się we wnętrzu.
— Posłuchaj pan — rzekł Lawton, wskazując ku wschodowi — widzisz pan tę olbrzymią przestrzeń wodną, której oko ogarnąć nie zdoła. Tam poza nią znajduje się ta Anglja, którą uważacie za godną, aby była władczynią połowy świata. Czy widzisz pan swój kraj ojczysty?
— Niepodobieństwem jest widzieć coś w odległości trzech tysięcy mil — wykrzyknął zdumiony kapłan, powziąwszy pewne wątpliwości o równowadze władz umysłowych swego towarzysza.
— Nie? Jaka szkoda, że fizyczne władze człowieka nie mogą dorównać jego ambicji. A teraz zwróć pan oczy na zachód i patrz na tę olbrzymią przestrzeń wód, toczących się pomiędzy brzegami Ameryki i Chin.
— Widzę tylko ziemię — rzekł kapłan, cały drżący — niema tu żadnej wody.
— Niepodobieństwem jest widzieć coś w odległości trzech tysięcy mil — powtórzył Lawton, idąc