Strona:Szpieg powieść historyczna na tle walk o niepodległość.pdf/352

Ta strona została przepisana.
342

Twarz sędziwego wojownika płonęła szczerem oburzeniem, które w zupełności podzielali jego towarzysze.
— Zgubiłam go! — wykrzyknęła Fanny, rozpaczliwie łamiąc ręce — i pan nas opuszcza!... Ach! to już niema dla niego ratunku.
— Przestań, niewinne dziewczę, przestań — rzekł pułkownik, silnie wzruszony — nie gubisz nikogo, ale udręczasz nas wszystkich.
— Takaż to zbrodnia żywić uczucia rodzinne! — zawołała Fanny z uniesieniem. — Czyż Washington, szlachetny, prawy, bezstronny Washington, osądziłby go tak srogo? Poczekajcie, panowie, aż go wysłucha Washington.
— To niemożliwe — rzekł przewodniczący, przesłaniając ręką oczy, jakby niezdolny patrzeć dłużej na tę cudną dziewczęcą postać.
— Niemożliwe! Och! panowie, wstrzymajcie się z wyrokiem, chociaż na tydzień. Na kolanach błagam was o to; jeżeli sami pragniecie miłosierdzia Boskiego nad sobą, tam gdzie ludzka potęga pomóc wam nie zdoła, dajcie mu choć jeden dzień zwłoki.
— To niemożliwe — powtórzył pułkownik zdławionym głosem — mamy stanowcze rozkazy; już i tak przeciąga się to za długo.
Odwrócił się od klęczącej, ale nie mógł, czy nie chciał uwolnić ręki, którą rozpaczliwie trzymała w obu dłoniach.
— Odprowadzić więźnia — rzekł jeden z sędziów do oficera, mającego straż nad Henrykiem. — Pułkowniku Singleton, czy mamy się cofnąć na naradę?
— Singleton! Singleton! — powtórzyła Fanny. — Więc pan jesteś ojcem; więc wiesz, co to jest ból ojcowskiego serca. O! pan nie możesz, pan nie zranisz śmiertelnie serca, które już i tak krwią opływa. Wysłuchaj mnie, pułkowniku Singletonie, jak pragniesz,