Strona:Szpieg powieść historyczna na tle walk o niepodległość.pdf/379

Ta strona została przepisana.
367

— Dawka była dosyć silna, ale odpowiedziała celowi.
— Kto to mówi? — zawołał więzień, zdumiony rozglądając się dokoła.
— To ja, kapitanie Whartonie — rzekł Harvey Birch, zdejmując okulary i odsłaniając swe przenikliwe oczy, błyszczące pod fałszywemi brwiami.
— Wielkie nieba — Harvey!
— Milcz pan — rzekł kramarz uroczyście. — Imienia tego wymawiać nie należy, a zwłaszcza tu, w samem sercu armji amerykańskiej.
Birch umilkł i rozejrzał się dokoła ze wzruszeniem, dalekiem od niskiej trwogi, i ciągnął dalej ponuro:
— Tysiąc stryczków mieści w sobie to imię, i nie pozostałaby mi już nadzieja ucieczki, gdyby mnie znowu ujęto. Ważę się na krok straszliwie niebezpieczny; ale nie mógłbym spać spokojnie wiedząc, że niewinny człowiek zginie jak pies, skoro go mogę uratować.
— Nie — rzekł Henryk z ogniem szlachetnego zapału jeżeli tak bardzo się narażasz, odejdź jak przyszedłeś i zostaw mnie memu losowi. Dunwoodie przedsięwziął teraz ważne kroki na moją korzyść i jeżeli uda mu się zobaczyć z panem Harperem w ciągu nocy, moje uwolnienie jest rzeczą pewną.
— Z Harperem! — powtórzył kramarz, a ręce, któremi nakładał ponownie okulary, zawisły mu w powietrzu. — Co pan wiesz o Harperze, i skąd ta pewność, że wyświadczy ci przysługę?
— Mam jego obietnicę. Pamiętasz to nasze spotkanie się w domu mego ojca? Dobrowolnie przyrzekł mi wtedy swoją pomoc.
— Tak, ale co pan wiesz o nim? To jest, dlaczego sądzisz, że będzie to w jego mocy, i skąd przypuszczenie, że będzie o tej obietnicy pamiętał?
— Stąd, że nie spotkałem człowieka, na którego twarzy malowałoby się tyle dobroci i szlachetności — rzekł Henryk. — Zresztą Dunwoodie ma potężnych