Strona:Szpieg powieść historyczna na tle walk o niepodległość.pdf/435

Ta strona została przepisana.
421

— Hm — rzekł kramarz, nie przestając jeść — bardzo to dobrze wygląda zdaleka, ale ja wolę towarzystwo tej wędzonki, chociaż zimna, niż żeby mnie miał prażyć ogień lądowców.
— Ogień, zdaje się, jest silny jak na tak szczupłe siły, tylko bardzo nieregularny.
— To milicja Connecticutu strzela w ten sposób — rzekł Harvey, podnosząc głowę i nadsłuchując — uwijają się dzielnie, niema co mówić, a oko mają celne. Te salwy pochodzą od regularnych, którzy, jak pan wie, strzelają bez przerwy, póki tylko mogą.
— Nie podoba mi się ta milicja — rzekł kapitan z pewnym niepokojem. — To już nie jakaś bezładna strzelanina, ale jakby nieustanny warkot bębna.
— Ano — odparł kramarz, przestawszy jeść i przyklękając na jedno kolano — póki stoją, lepszych i w królewskiej armji nie znajdzie. Każdy żołnierz strzela jak, na obstalunek i nie mają zwyczaju posyłać kul w chmury zamiast zabijać ludzi na ziemi.
— Tak mówisz i wyglądasz, jak gdybyś im życzył powodzenia — rzekł Henryk surowo.
— Życzę powodzenia jedynie dobrej sprawie, kapitanie Whartonie. Sądziłem, że pan mnie zna zbyt dobrze, by mieć wątpliwości, czyją trzymam stronę.
— O! masz opinję lojalisty, panie Birch; ale otóż i salwy ustały.
— Biją się na bagnety — rzekł kramarz. — Regularni poszli na bagnety i zbuntowani związali się z nimi.
— Niema jak bagnet! — zawołał Henryk — angielski żołnierz przepada za bagnetem.
— O ile wiem — rzekł kramarz — to niema się znów czem tak bardzo rozkoszować. Nienawidzę tej strasznej broni. A i milicja podziela moje zdanie, bo rzadko który z nich nosi to szkaradzieństwo. Ach! Boże! Boże! gdybyś pan, panie kapitanie, znalazł się kiedy w buntowniczym obozie i posłuchał, co oni tam wy-