Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/106

Ta strona została skorygowana.

padał migotliwy, purpurowy blask na ściany i sklepienie piwnicy, drżał na nich i nic rozświecając głębi, owszem zgęszczał w niej ciemności. Od czterech osób, wytworzyły się cztery długie cienie, które, wlokąc się po ziemi, podnosiły się na ściany i nikły na sklepieniu, ruchliwe, straszne, ponure.
Milczano i z pewną zabobonną trwogą przypatrywano się piwnicy i rozglądano dokoła. Pierwszy Kazik przerwał to przygnębiające milczenie, szepcząc:
— Jak tu cicho!
— A nie prawda, nie cicho! — odrzekł na to Maciek — bo słyszę wyraźnie, jak mysz kicha!
Pan Rafałowicz, chcąc dodać otuchy chłopcom, roześmiał się głośno i rzekł:
— Pierwsze słyszę, żeby myszy kichały.
— O, laboga, laboga, żebym ja miał tyle talarów, ile razy słyszałem myszy kichające! O słychać... Ale nikt już nie odpowiedział, bo dziwna rzecz, pod tem sklepieniem, w tych murach i w tej niczem niezamąconej ciszy, najlżejszy szept rozlegał się donośnie, a gruby głos Maćka huczał jak armata i podchwytywany przez mury kilkakrotnie odbijał się echem i ginął gdzieś coraz cichszy, coraz dalszy. Zrobiło to na chłopcach, niezwykłych tego, wielkie wrażenie, ale najwię-