Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/112

Ta strona została przepisana.

znudzili się bezcelowemi drwinami i także zamilkli, Maciek nagle zatrzymał się i biorąc pod rękę Kazika, nachylił mu się do ucha i szepnął:
— Kazik!
— Co?
— Ja się wrócę.
— Dlaczego? co tobie w głowie?
— A dla tego, że wiesz ty, co mię pchnęło w błoto?
— A wiem.
— No co?
— Twoje niezgrabne nożyska.
— Otóż nie wiesz, bo co innego.
— A co?
— Sam Lucyper.
— Ej... głupiś!
— Nie głupim... powiadam ci sam — Lucyper. Te lochy prowadzą do piekła.
— To mi miałeś powiedzieć?
— A to.
— No toś cebula i kwita!
I wysunął ramię z pod ręki Maćka.
— A i to chciałem ci rzec, że ja się wrócę — szeptał Maciek.
— Chyba sam.
— A choćby sam.
Nie plótłbyś niedorzeczności, chyba że cię skóra swędzi, to ci ją Szwedzi podrapią i dobrze.