Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/113

Ta strona została przepisana.

— Wolę Szwedów jak dyabłów.
— No, to sobie idź... tylko ci powiem, że dobry syn tak nie czyni.
— A to dla czego?
— Dlatego, że te lochy prowadzą do zamku i my tam twoją matkę oswobodzimy.
Na wspomnienie matki, Maciek nagle pociągnął nosem i zajęczał:
— O, laboga! laboga! moja matuś!
Pan Rafałowicz, usłyszawszy ten jęk, odwrócił się zdziwiony i spytał:
— A co tam? co ci się stało?
— Ej nic — odrzekł Kazik — jeno Maciek tak lamentuje nad losem swej matki.
Więc pan Rafałowicz rzekł:
— Dobry jesteś syn, mój Maćku, ale pociesz się... mam nadzieję, że oswobodzimy twoją matkę.
— Oj, rety, rety! i to prawdę jegomość gada?
— Oczywiście... zobaczymy.
— Ha! skoro tak, to już idę i drwię sobie ze wszystkich Lucyperów. Mie Ojca i Syna i Ducha świętego!
Przeżegnał się pobożnie i szedł już śmiało naprzód. Posuwano się teraz w milczeniu przez czas jakiś, a zauważono, że grunt przestał się obniżać, i niebawem znaleziono się znowu w obszernej, sklepionej piwnicy, dość szerokiej i wysokiej. Tu pan Rafałowicz wprzód nim zajął się oględzinami