Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/114

Ta strona została przepisana.

tej piwnicy, wydobył z pod żupana niewielką latarkę i świeczkę w niej umieszczoną zapalił. Gasząc pochodnię, z którą dotąd szedł, odezwał się:
— Strasznie pryska i parzy pochodnia, wolę latarkę.
— Ale ta świeczka prędko się wypali — zauważył Kazik.
— Mam ich ze sobą cały tuzin, wystarczą aż nadto.
To rzekłszy, podniósł do góry latarkę i rozglądając się po piwnicy, rzekł:
— Widzi mi się, że jesteśmy pod boczną furtą i tym korytarzem na lewo, będziemy szli pod ulicą Dunaj.
— O, rety! rety! — jęknął Maciek — pod Dunajem, to ci dopiero!
Tymczasem pan Rafałowicz postąpił parę kroków i nagle coś pisnęło przeraźliwie pod jego nogami i jakiś cień ruchliwy przebiegł po ziemi, a zaraz też na wszystkie strony po murach i sklepieniu kręcić się, piszczeć i biegać zaczęły roje jakichś istot, których dobrze rozpoznać nie można było z powodu migotliwego blasku pochodni. Jakieś tylko czarne plamy, ruchliwe nadzwyczajnie i piszczące szkaradnie, przemykały się szybko.
Pan Rafałowicz odskoczył, trochę przerażony, i zawołał:
— Wszelki duch Pana Boga chwali, a to co?