Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/115

Ta strona została przepisana.

— Zdaje mi się — zauważył chłodno i spokojnie Kazik — że to szczury!
— Ależ tego paskudztwa jest tutaj, jest! — dodał Kacper, rozglądając się dokoła.
Przez chwilę stali tak w milczeniu, przypatrując się temu wstrętnemu widokowi, a pan Rafałowicz otrząsał się i mruczał: brrr! gdy nagle Maciek skoczył raz i drugi i, machając gwałtownie rękami, krzyczał w niebogłosy:
— Rety! rety! ludzie, rety!
Głos jego tyle miał w sobie przerażenia, drżała w nim nuta tak szczerego przestrachu, że wszyscy przybiegli do skaczącego i trzepiącego rękami Maćka, pytając:
— Co ci się stało? co ci jest? gadaj, do paralusza!
— Szczury! szczury! — wołał Maciek.
— Gdzie?
— Po mnie łażą, gryzą mię, zagryzą! o! rety, ludzie, rety!
Potężny jego głos grzmiał po sklepionej piwnicy z taką siłą, rozbijał się kilkakrotnem echem, że nieomal całe podziemia sobą przepełnił. Pan Rafałowicz, człowiek doświadczony i dość powolnego usposobienia, skalkulował sobie zaraz, że jeżeli w istocie w tej chwili znajdują się pod basztą, zwaną „furtą boczną,“ to głos ten okropny i potężny, może dojść do uszów straży wartującej na tej baszcie.