Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/117

Ta strona została przepisana.

jącemi trupami, na które zaraz inne się rzuciły i pożerały je chciwie, tobołek Maćka oswobodzili od szczurzego najazdu, ale mocno nadwerężony i w wielu miejscach poprzegryzany.
Nagle, gdy zziajani mocno, zmęczeni, opędzali się jeszcze przeciw ostatkom szczurów, nad nimi w górze, ponad sklepieniem rozległ się donośny zgrzyt, jakby odsuwanych jakichś ciężkich wrzeciądzy. Wszyscy podnieśli w górę głowy i na swoje wielkie przerażenie spostrzegli, że w sklepieniu znajdują się dość duże, żelazne, mocno zardzewiałe drzwi, i że te drzwi ktoś usiłował otworzyć. Nie ulegało zatem wątpliwości, że krzyki Maćka tak przeraźliwe, że umarłego w grobie potrafiłyby obudzić, doszły zapewne do uszów straży szwedzkich, postawionych przy furcie bocznej i że straże te usiłują otworzyć drzwi żelazne, wiodące do lochu, żeby obaczyć co się tam dzieje i skąd te krzyki pochodzą.
Wszystkim odrazu ta myśl przebiegła przez głowę i wszyscy doskonale pojęli grożące im straszne niebezpieczeństwo. Gdybyż ich Szwedzi schwytali w tem podziemiu! Nie tylko przez to zdradziliby tajemnicę, nadzieję dopomożenia swoim przy spodziewanym szturmie do Warszawy, ale i siebie samych naraziliby na męki, a może i na śmierć. Wszystko to błyskawicą mignęło im w głowach, ale na razie nie wiedzieli co czynić, jak się ra-