Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/12

Ta strona została skorygowana.

— Mój kochany, żebyś ty na to patrzał, na co ja patrzę i to cierpiał, co ja cierpię, tobyś jeszcze kwaśniej wyglądał.
— No, cóż to takiego? opowiedz mi.
— Ej, na co się to zdało! — machnął ręką rozpaczliwie Kazik.
— A może się i na co zdało! cóż ty wiesz?… no, no, opowiedz… może się co poradzi na twój frasunek. Wiadomo ci przecie, że mam łaski i zachowanie wielkie u pana prezydenta Aleksandra Gizy, który też jest mój krewniak, po matce… A przytem zawżdy z tobą byliśmy w przyjaźni, i gdyby nie ta pisanina na ratuszu z powodu tych przeklętych Szwedów…
To mówił szeptem i obejrzał się trwożliwie dokoła. Ale nikogo w pobliżu nie było i nikt ich rozmowy słyszeć nie mógł, więc prawił dalej:
Otóż, powiem tobie, że gdyby nie te przeklęte Szwedy, co jeno kontrybucyę na miasto nakładają i w księgach z tego powodu dużo jest pisania, a pan prezydent nie ma się kim wyręczyć, bo nikt tak pięknie jak ja nie pisze, otóż gdyby nie to, tobym co dnia wpadł tam do was na Krzywe Koło, by twej pani matce nogi ucałować, a i z tobą się też nagadać, bo widzisz mam i ja coś do powiedzenia tobie. Ale cóż tam u was nowego?