Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/138

Ta strona została skorygowana.

porzucają nadziei doścignięcia tajemniczych dla nich wędrowców.
— Jeżeli tak jest — mówił sobie Kacper — i jeżeli dłużej będziemy taką mieli drogę, jak tutaj, to z pewnością nas dopadną i wtedy bądź zdrów holenderski śledziu!
Zapomniał strapiony sekretarz magistracki, że jeżeli droga dla niego i jego towarzyszy była zła, to takaż będzie i dla Szwedów. Ale w gorączce rozpaczliwych myśli, jakie w nim wywołały tajemnicze światła, oraz nizki błotnisty korytarz, którego sklepienie zdawało się mózg mu przygniatać, zapomniał o tym prostym wniosku i trapił się mocno i co chwila się oglądał, czy ścigający się zbliżają. W rzeczy samej, zbliżali się widocznie, od czasu do czasu nawet dochodziły głośniejsze ich rozmowy, które hucząc w tych ciasnych przejściach, nabierały dziwnej mocy i dziwniejszego jeszcze brzmienia. Wszystko to sprawiało, że Kacperek, który był chłopcem odważnym, drżał teraz jak liść osiczyny.
Ale na szczęście nagle sklepienie się znów podniosło i korytarz miał wygląd zdrowszy, a co najważniejsza, grunt znowu był wybrukowany twardym kamieniem. Pan Rafałowicz teraz dopiero zapytał:
— A cóż tam Szwedzi?