Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/139

Ta strona została skorygowana.

Zbliżają się — odrzekł Kacper — i jestem pewny, że jeżeli tak dalej pójdzie, za pół godziny nas dogonią.
A to jakim sposobem? cóż u kata, czyżby mieli buty samochody siedmiomilowe?
Już ja tam nie wiem co jest — odparł Kacper — ale nas doganiają.
W tejże chwili, ledwie to wyrzekł, rozległ się w korytarzu straszny huk, który w tem ciasnem miejscu porwany przez mury i sklepienia, tysiącznem echem się powtórzył i grzmiał długo, a z owych zrujnowanych ścian i sklepów, które dopiero co przeszli nasi wędrownicy, cegły się sypały ciągle. Wszyscy struchleli i stanęli na miejscu. Za hukiem bowiem, prawie jednocześnie z gwizdem i jękiem przeciągłym przeleciała kula i z głośnym trzaskiem utkwiła gdzieś w murze.
— Strzelają! — zawołał Kacper.
— A strzelają — odparł pan Rafałowiez — więc nas oczywiście dostrzegli. Byle nie zachciało im się tej próby powtórzyć. Ale nie mogli już powtórzyć, gdyż w tejże chwili z łoskotem i trzaskiem przerażającym runęło owe zrujnowane sklepienie za nimi i zawaliło zupełnie przejście. Ścigające światła znikły i zapanowały dawne ciemności, a pęd powietrza stał się tak silny, że wszystkich czterech powalił na ziemię, przyczem latarka pana Rafałowicza