Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/140

Ta strona została skorygowana.

stłukła się i świeca zgasła. Wszyscy stracili przytomność; każdemu się zdawało, że to na jego głowę spadło sklepienie i pogrzebało go żywcem na wieki.
Jak długo trwało to omdlenie, żaden z nich nie wiedział. Pierwszy ocknął się Maciek, otworzył oczy i nic nie widząc z powodu okalających go nieprzejrzanych ciemności, zamknął je znowu, przekonany, że się już na tamtym świecie znajduje. Strach go wziął wielki i począł się żegnać i szeptać „Zdrowaś Marya“, ale zauważył przytem, że ręką może ruszać swobodnie i szept własny doskonale słyszy. Jednocześnie nad głową jego rozległo się głuche dudnienie, jakie już raz słyszał w podziemiu, a które to dudnienie, według słów pana Rafałowicza miało świadczyć, że są pod ulicą i że na tej ulicy jakiś ciężki wóz jedzie. Skoro tedy wóz jedzie, to znaczy, że Maciek nie jest na tamtym, ale jeszcze na tym świecie.
— O, laboga, laboga — szepnął — co to jest?
Podniósł głowę, a potem cały się rzucił i przekonał się, że swobodnie może się poruszać. Ukląkł więc najprzód i zaczął dokoła rękami macać. Namacał z jednej strony jakąś głowę a z drugiej nogi i rzekł:
— To pewnikiem głowa Kacpra, a to nogi Kazika, ale widać już pomarli.