Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/153

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XIV
Jako Maciek, ujrzawszy śmierć z kosą, omdlał i co potem nastąpiło.

Ale nie było czasu na to, by próżne wyrazy trwogi i zdziwienia wyrażać, należało przedewszystkiem ratować biednego Maćka, który leżał głową na dół, blady śmiertelnie, z oczami otwartemi szeroko, w których malował się nieopisany wyraz przerażenia, zupełnie nieprzytomny, prawie umarły. Pan Rafałowicz na razie, ujrzawszy tak okropny widok, stracił zupełnie świadomość; stał wpatrzony w kościotrupa i cofał się wstecz wolno i żegnał się głośno. Kazik skamieniał i nie śmiał ruszyć ani ręką, ani nogą; jeden tylko Kacper szybko odzyskał zimną krew i wstępując śmiało na schody, wołał:
— Przecież to nie jest żadna śmierć, jeno szkielet ludzki. Kogoś tu w dawnych czasach więzili i zapomnieli o nim zapewne i on też umarł, a szczury pewnikiem i inne plugastwo tak obżarło