Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/154

Ta strona została skorygowana.

ciało, żo jeno szkielet został. O! to był więzień jakiś, bo łańcuch ma u nogi. No! Kazik chodźże mi dopomódz, nie bądź babą! Trza wżdy Maćka ratować!
Ocknął się na te słowa Kazik, ocknął się i pan Rafałowicz i wszyscy trzej zeszli po schodach. W rzeczy samej na jednej nodze szkieletu były kajdany, od których szedł długi łańcuch, przytwierdzony gdzieś do ściany. Niewątpliwie, jak słusznie twierdził Kacper, był to jakiś nieszczęśliwy więzień, trzymany w tem ponurem podziemiu, może z czasem zapomniany i tak zostawiony śmiertelnemu swemu losowi. Widocznie doczołgał się do drzwi, może w oczekiwaniu jakiejś ludzkiej pomocy i oparty o nie, skonał. Gdy Maciek drzwi te wyważył i padł wraz z niemi na wznak, szkielet wstrząśnięty tem obalił się, stoczył i przykrył sobą biednego czeladnika szewckiego. Ten, na taki widok a może wskutek uderzenia głową o schody, omdlał.
Pan Rafałowicz z dwoma chłopcami zabrał się więc najprzód do usuwania leżącego na Maćku szkieletu. Nie bez wstrętu i zabobonnej trwogi dotykali się oni tych szczątków żywego i nieszczęśliwego niegdyś człowieka. Ale z drugiej strony, nie było z tem wielkiego kłopotu. Kościotrup, zmurszały przez długi pobyt w tem wilgotnem podziemiu, padając z wysokości kilku scho-