Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/157

Ta strona została skorygowana.

— Głupstwa gadasz — ozwał się na to pan Rafałowicz — nie śmierć żadna, jeno zwyczajny szkielet jakiegoś nieszczęśnika, którego tu za dawnych czasów uśmiercili.
— O, laboga, laboga! co mi też jegomość gada, przecie ja na własne oczy śmierć z kosą widziałem. Dziabnęła mię nawet w łeb i dusić zaczęła i jeślim żyw, to jakieś zmiłowanie Boskie...
Wytłomaczono mu przecież, wyjaśniono cały przebieg tego osobliwego wypadku, pokazano rozrzucone po piwnicy kości szkieletu i jako tako uspokojono, choć trzymał się zdala od tych szczątków, poglądał na nie z ukosa i chował się za innych, a Kazika ciągle się trzymał za połę od kubraka.
Pan Rafałowicz, gdy już się cała historya z Maćkiem skończyła, rzekł:
— Skoro tu więzień był zamknięty, to pewnikiem, mociumpanie, wyjścia stąd niema, ale to mi wielce jest dziwno, bo na prospekcie Ascolego wyraźnie tędy czerwona idzie linija. Ale obaczmy najprzód tę piwnicę. Była ona niewielka, cztery kroki wzdłuż, pięć wszerz, półokrągła i silnio sklepiona i w górze miała mały kwadratowy otwór, silnie okratowany, przez który zapewne powietrze się dostawało, które tu było dość świeże. Łańcuch, do którego był przykuty szkielet, osadzony był w murze