Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/160

Ta strona została przepisana.

otworzono, ukazały się najpierw schody kamienne, wiodące w górę, a potem czarny loch.
Pan Rafałowicz, obaczywszy to, rzekł:
— Tak, to było więzienie, umyślnie niżej od korytarza podziemnego umieszczone. Straszne więzienie, bo wyobraźcie sobie, że tego męczennika, którego tu oto kości widzimy, trzymano tu zapewne przez całe życie, aż umarł. Chłopcy, uklęknijmy i pomódlmy się za jego duszę.
Wszyscy za przykładem pana Rafałowicza uklękli, zdjęli czapki (oprócz Maćka, bo ten, utraciwszy swe nakrycie głowy podczas przeprawy przez mur miejski, ciągle szedł z gołą czupryną) i zmówiwszy kilka Zdrowaś Marya, zakończyli tę cichą, serdeczną, w głębi podziemia przed tron Boży wysłaną modlitwę, słowami: „wieczne odpocznienie racz mu dać Panie, a światłość wiekuista“ i t. d.
— Teraz, chłopcy — rzekł pan Rafałowicz, prostując się po tej modlitwie — nie trzeba by te szczątki ludzkie walały się tutaj po podziemiu i były rozwłóczone przez szczury i inne plugastwo. Obowiązkiem chrześcijańskim jest grzebać umarłe, pogrzebmy i tego nieszczęśnika.
— A jak? — spytał Maciek — przecie tu kamienie.
— Trzeba tam, pod murem, oderwać kilka płyt, to łacno pójdzie, bo one i tak się ruszają,