Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/164

Ta strona została przepisana.

inaczej staruszek byłby nieraz upadł. Przytrafiło się to zresztą. Kazikowi, z czego Maciek serdecznie się śmiał i dworować sobie począł ze ślusarskich, jak mówił, nóg swego kompaniona.
To podnoszenie się korytarza świadczyło, że wydobyto się nakoniec z pod kamienic i znajdowano się teraz pod Rynkiem Staromiejskim, jak to wskazywała czerwona linia na prospekcie mistrza Ascolego. Przypuszczenie to znalazło potwierdzenie w głuchym turkocie nad głowami peregrynantów, zapewne od wozów jadących po Rynku.
Tak szli, zawsze w milczeniu z dobre cztery pacierze i zauważyli, że znowu korytarz w dół się spuszcza i odgłos turkotu ustał i dawna posępna cisza zaległa korytarz.
— Przeszliśmy już ulicę Grodzką — rzekł pan Rafałowicz — i lada chwila dostaniemy się do podziemi pod Kościołem OO. Jezuitów. Na prospekcie mego nieboszczyka szwagra narysowany jest w tem miejscu znak krzyża św. co zapewne znaczy, że spotkamy się znów z kościotrupami ludzkimi, ile że wiem, że pod kościołom Ojców są liczne groby, gdzie nietylko zakonników, ale też i świeckie a zasłużone Towarzystwu osoby chowają. Mówię to dlatego, mociumpanie, żeby Maciek, obaczywszy zwłoki, znowu się nie przestraszył i nie omdlał, jak nieprzymierzając baba.