Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/168

Ta strona została przepisana.

— Ale, nieprawda — odrzekł na to Maciek, nie przestając okrywać starannie swej szczecinowatej czupryny — w księdze niemieckiej czytałeś, jakby Niemcy wszystkie rozumy pojadły! Oj reta, reta, jegomościuniu, uciekajmy, bo to szelmy nietoperze, ażeby ich skręciło, ciągle koło mej głowy latają!
— Mają też koło czego — mruknął Kazik — co one tam mogą znaleźć w twej głowie, chyba sieczkę albo trociny, bo mózgu pewnikiem że nie.
— Więc gadasz, co one nie wkręcą się?
— A nie!
— Zawżdy lepiej, jak stąd uciekniemy. Uciekajmy, mój jegomość!
Hm! łatwo to powiedzieć uciekajmy — odrzekł pan Rafałowicz — ale gdzie? skoro ja nie widzę stąd żadnego wyjścia.
Już od niejakiego czasu pan Rafałowicz rozglądał się bacznie po piwnicy i nigdzie nie mógł dostrzedz żadnego z niej wyjścia. Ściany były wszędzie czarne, wilgotne, pokryte rojącemi się niespokojnie nietoperzami.
— Ot — rzekł pan Rafałowicz tonem posępnym — przepłynął całe morze, a przy brzegu utonął. Widocznie niema tu wyjścia i co my w takim razie uczynimy?
— A cóż mówi prospekt mistrza Ascolego? — zapytał Kacper.