Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/169

Ta strona została przepisana.

— Ba! kiedy tędy chodził Ascoli mogło być wyjście, ale widno później je zamurowano. O! nawet widać tam świeżo cegły czerwone i wapno. Tu było połączenie z grobami pod kościołem, ale je zamurowano. Wpadliśmy w straszną pułapkę...
Wszyscy milczeli ponuro, bo istotnie położenie było rozpaczliwe. O powrocie nie można było myśleć z powodu, że tam za nimi zapadło się sklepienie i zapewne zawaliło przejście. Każdy stał niemy, z wewnętrzną głuchą trwogą w duszy, stał i Maciek i na chwilę zapominając o nietoperzach, także rozmyślał, wreszcie nagle, zawołał:
— O, laboga, laboga, co też jegomość gada, Skoro tu są nietoperze, żeby ich skręciło! to musi być jakaś dziura, którą się tu dostają i wydostają.
— Zapewne rzekł na to pan Rafałowicz melancholijnie — musi być taka dziura, dobra dla nietoperzy, ale nie dla nas. Tam, którędy one się wydostają, my się przecie nie wydostaniemy.
— Wszelako należy dobrze opatrzyć ściany — odezwał się Kacper.
— A opatrz, bo ja już nóg nie czuję! — odpowiedział pan Rafałowicz i usiadłszy na ziemi, ukrył twarz w dłoniach i szeptał coś cicho, zapewne modlitwę.
A nietoperze nie przestawały latać z lekkim, ledwie dosłyszanym szmerem, muskać twarze wędrowców i dreszczem ich przejmować. Prócz tego