Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/170

Ta strona została przepisana.

szmeru sennego, prócz szeptu pana Rafałowicza, nic więcej nie było słychać w tej piwnicy. Z zewnątrz nie dochodził żaden odgłos i panowało tu ponure, przygnębiające milczenie.
A Kacper tymczasem z pochodnią w jednej ręce, a młotkiem w drugiej obchodził dokoła mury piwnicy, bacznie je oglądał, stukał młotkiem, wreszcie przyszedłszy do miejsca, gdzie świeże, czerwone i zdrowe cegły, oraz wapno białe świadczyło o niedawnem zamurowaniu jakiegoś poprzedniego wyjścia, nagle zawołał:
— Jest!
— Co jest?
— Dziura!
— Duża?
— Nie, nie duża, ale zawżdy dziura.
Wszyscy, nawet pan Rafałowicz, zerwawszy się na równe nogi, rzucili się ku miejscu, przy którem stał Kacper i poczęli oglądać ową dziurę. Właściwie nie była to dziura, ale regularny, podłużny, wązki otwór, zostawiony widać, umyślnie w świeżo zamurowanej ścianie. Dawniej wyjście stąd było dość znaczne, bo poznać to można było po dawnym czarnym murze, odbijającym wyraźnie od świeżej roboty, tworzącym silną arkadę, o szerokiem i wygodnem polu. Dla czego tę komunikacyę zamurowano, trudno było odgadnąć, dość że to zrobiono i zostawiono tylko wązkie, długie