Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/171

Ta strona została skorygowana.

może na łokieć, a na kilka cali szerokie okienko, z którego wiało chłodne, stęchłe, piwniczne powietrze.
— Tak! — rzekł Maciek — dziura jest, ale nikt przez nią nie przejdzie.
— Hm! — zauważył Kacper — ty jesteś cienki jak tyczka, możebyś się przecisnął. Sprobój!
— I na coby się to zdało? — rzekł pan Rafałowicz — choćby nawet Maciek się przecisnął, to ani ja ani wy tędy nie przejdziemy. Rozumiem jednak, że ten mur, jako świeży i na liche wapno brany, bo się kruszy w palcach jak piasek, nie musi być mocny. Sprobójmy go wyłamać. Nic lepszego nie mamy do czynienia i jest to jedyny nasz ratunek. Dalej, bierzmy się do drągów i młotów a zaczynajmy od tego okienka.
Zachęceni tem trzej młodzieńcy żwawo rzucili się do rozbijania, czem kto mógł, świeżego muru. Huk stąd, powstały zbudził i wystraszył resztę drzemiących nietoperzy, które w szalonym wirowatym ruchu, poczęły latać po całej piwnicy, uderzać się o czterech wędrowców, napełniając sennym szmerem ciszę podziemia i dreszczem przejmując Kazika i Maćka. Jak mogli jednak tak się krzepili i gorliwie pracowali koło wyłamywania muru. Zrazu szło to dość opornie i mur okazał się mocniejszym, niż pan Rafałowicz sądził, ale powoli pod silnymi ciosami wypadała jedna