Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/176

Ta strona została przepisana.

wiście dowodzi, że dobrze idziemy. Ale zważcie, że teraz czerwona linia na prospekcie w różne zygzaki się kręci i takich krzyżów jest jeszcze kilka. Lękam się pobłądzić i godziż się to po trumnach i grobach stąpać!...
— A cóż zrobimy? — spytał Kacper.
— I to prawda. Trzeba dokonać tego, cośmy zamierzyli. Sprawa jest ważna i Bóg nam wybaczy, żo naruszymy pokój zmarłych. A więc ruszajmy. Kto pierwszy wejdzie do tego grobu?
— Ja! — zawołał Maciek — bo mi się te ciżmy haniebnie podobają.
— Ani mi się waż ich dotykać! — zawołał surowo pan Rafałowicz jeszcze czego!
— Oj! sprawiłbym ci ja basy! —mruknął Kazik.
— Nie gadaj! — uśmiechnął się Maciek — a skoro tak, to nic nie ruszę. No... idę!
I nie wiele myśląc, przesunął się przez otwór, przeskoczył a raczej przekroczył swemi długiemi nogami trumny i stanął na środku lochu, rozglądając się ciekawie dokoła. Za nim poszli i inni i znalazłszy w głębi schody, prowadzące do innego podziemia, szybko to ponure miejsce opuścili. Następna piwnica była pusta, ale na nieszczęście miała trzy wyjścia, tak że nie wiedziano, w którą stronę się obrócić, co wprawiło pana Rafałowicza w wielki kłopot, bo łacno było teraz pobłądzić. Prospekt mistrza Ascolego nie wiele