Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/177

Ta strona została przepisana.

tu mógł pomódz, radził go się jednak pan Rafałowicz, patrzał na busolę i mimo to wahał się, którędy się puścić. Ale Kacper, który znowu począł dokoła obchodzić piwnicę, bacznie opatrując jej ściany, stanąwszy przy jednym otworze, zawołał:
— Jegomość! tędy trzeba iść.
— A dla czego?
— Dla tego, że tu jest na ścianie wyrzezana strzała i napis: „Ascoli A. D. 1651.“
— Bogu niech będą dzięki — zawołał pan Rafałowicz, odetchnąwszy głęboko — niech temu mistrzowi Ascolemu światłość wiekuista świeci za jego przezorność. Prawda, jest napis, a więc nie tracąc czasu, chodźmy.
Weszli w dość długi korytarz, który po bokach miał liczne piwnice, ale że sam szedł prosto i linia na prospekcie w tem miejscu była prosta, więc szli nim, nie zbaczając wcale i nie zaglądając do owych piwnic zwłaszcza, iż większość ich miała drzwi pozamykane na kłódki. Gdy tak szli, nagle jedne z tych drzwi z trzaskiem się rozwarły i ukazał się w nich jakiś człowiek, ubrany w długą szatę czarną, z pękiem kluczy u pasa i latarką w ręku. Zobaczywszy czterech podróżnych z gorejącemi pochodniami w rękach, na pół oblanych ich czerwonem, migotliwem światłem, na pół ukrytych w cieniu i zapewne w tych