Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/187

Ta strona została przepisana.

— Mości panie Żurawski, a co waćpan tu robisz?
Za ścianą coś zaszeleściało, światło nagle zgasło i po chwilowem milczeniu ozwał się jakiś głos ponury, jakby z grobu się odzywający:
— Wszelki duch Pana Boga chwali!
— I ja go chwalę! — ozwał się pan Rafałowicz.
— A kto mnie woła? — spytał znów głos.
— Żali nie poznajesz mię waćpan? Rafałowicz... Mikołaj Rafałowicz.
— Byćże to może, a coż waćpan tu robisz? jakeś się dostał? czego chcesz?
— Długoby o tem gadać i przez ścianę źle. Nie możesz li waćpan nas tam wpuścić do siebie?
— A jakże cię wpuszczę, skoro ja jestem więzień, skuty łańcuchami.
— Więzień? a ktoż waćpana uwięził?
— A któżby? wiadomo kto!
Zapanowało chwilowe milczenie, podczas którego Maciek mruczał:
— O, laboga, laboga, skuli go niecnoty łańcuchami!
A pan Rafałowiez pytał dalej:
— Czemużeś waćpan zgasił światło, możebyśmy co waćpanu pomogli.
— Żali nic jesteś sam?
— Nie, mam tu ze sobą trzech tęgich zuchów.
— Hm! nie wolno mi z waćpanem gadać... mam to srodze zabronione... wszelako skądeś się