Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/189

Ta strona została skorygowana.

— Maro, czy znikłaś? Jeżeli nie, to w Imię Boże klnę cię, giń, przepadnij!
— Panie Żórawski — ozwie się na to Rafałowicz — spójrz no jegomość, czy my jesteśmy mary, czy ludzie?
Zabrzęczały łańcuchy, zazgrzytały ponuro, dał się słyszeć szept:
— W Imię Ojca i Syna i Ducha św. Amen.
Więzień widocznie zbliżył się do szpary w deskach, bo po chwili rzekł:
— Juścić prawda, że mi acpan wyglądasz na mego kuma, jespana Mikołaja Rafałowicza, co na komornem w kamienicy cyrulika Sebastyana siedzi. Zali jednak mogę znowu zmysłom wierzyć? żali nie jest to djabelskie, tfu! (tu splunął głośno) omamienie? Po tych lochach dyabli harce codzień wyprawiają. Bo skądeś się ty tu wziął, jeżeli jesteś nie marą ale człowiekiem?
— Przyszedłem lochami.
— Lochami? hm! hm! możo to być, bo mnie budowniczy nieboszczyka króla Władysława, Włoch... a prawda! jeżeliś ty jest naprawdę Rafałowicz, to powiedz, jak się ten Włoch zwał?
Sylwio Ascoli i był moim szwagrem. I on to mi dał wiadomość, jakiemi lochami można się dostać tutaj pod zamek.
— Tak, to prawda, on mi to gadał, ale ja tam Włochom i innym też Angielczykom zgoła