Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/190

Ta strona została skorygowana.

nie wierzę. To wszystko paliwody i olejkarze. Ale widno, że to prawda, skoroś ty tu przyszedł. Tak! tak! postura jespana Rafałowicza, ale kat tam wie, czy to nie omamienie.
— Bój się Boga, panie Żórawski, cóż to może być za omamienie? Siedzisz w karceresie i my cię uwolnimy, jeno powiedz, jak się do ciebie dostać.
— Do mnie się dostać? a po co? Najjaśniejszy król Karol Gustaw i jego wódz niezwyciężony graf Wittenberg wiedzieli, za co mnie w łańcuszki zakuli. Musi być, że ja coś zbroiłem, ale co? dalipan nie wiem...
Zabrzęczały znów i zazgrzytały przeraźliwie łańcuchy, powłóczone po kamiennej posadzce lochu, co dowodziło, iż więzień od szpary odszedł, i gdy ucichł ów brzęk żelaztwa, dał się słyszeć głos:
— Pyta mi się, jak się tu dostać do mnie? Zali mary potrzebują się dostawać gdzie? One wszędzie przenikają, jako nie z ciała, jeno z samych subtelności i mgieł złożone. A coś ty, jespanie, co masz posturę pana Rafałowicza, za mąż i za człowiek? Żali dzielny mąż nie łamie sam przeszkód? hm! hm!...
Pan Rafałowicz ruszył ramionami, odszedł od szpary i szepnął:
— Niema z nim co robić! widocznie jest mente raptus. Słyszałem ja coś, że go Witten-