Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/193

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XVIII
W którym Maciek jeszcze jednego Szweda wyprawia na tamten świat.

Trzask łamiących się desek, przeraźliwe krzyki Maćka i innych, zgaszona w upadku latarka, głośno wypowiadane przerażenie pana Żórawskiego i potrząsanie przezeń łańcuchami, wytworzyły w tem ciasnem podziemiu taki zamęt, że pan Rafałowicz, który stał z boku i patrzał na to wszystko, nie mógł się zrazu opamiętać i nie wiedział gdzie się obrócić, co robić i komu nieść pomoc.
Ale najprzód z tego stosu desek, nóg i głów ludzkich wydobył się Kacper, powstał, otrząsł się i mruknął:
— A niech cię wciurności!
Potem zerwał się Kazik, obmacał się, poprawił czuprynę i rozglądając się za czapką, która gdzieś się zawieruszyła, rzekł:
— No! niechno mi się moja czapka nie znajdzie, nadrę ja łba Maćkowi!