Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/195

Ta strona została przepisana.

— Juźcić postawę masz Rafałowicza, ale kat cię tam wie! tu w tych lochach różne przebywają licha. Może i ty jesteś takie licho, które przybrało na się figurę rajcy warszawskiego.
— No, co to o tem gadać! My tu zaraz uwolnimy cię z tych łańcuchów. Hej, Kazik, weźno się do tego!
— Uwolnicie mię? — zawołał pan Żórawski, a w oczach jego zajaśniał błysk radości, ale zaraz zgasł i głosem smutnym rzekł:
— Omamienie to, nic... jeno omamienie!
— Ale żadne omamienie, powiadam waćpanu — zapewniał pan Rafałowicz — zaraz się przekonasz, że to prawda.
I w rzeczy samej Kazik zabrał się do oglądania łańcuchów, i wydobywszy z kieszeni cienką piłkę, począł nią piłować kajdany. A pan Żórawski nie opierał się temu wcale, tylko gadał:
— Co powie na to Frytjof!
— Pal go kat, co nas tam jakiś Frytjof obchodzi! Boimy się jeno, żeby nas ten waćpana Frytjof nie zeszedł na tej robocie.
— O, to nie. On dopiero wieczorem zajdzie.
Kajdany tymczasem pod zręczną i wprawną dłonią Kazika piszczały przeraźliwie i piłka coraz głębiej się w nie zanurzała, a Żórawski, patrząc na to, prawił: