Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/200

Ta strona została przepisana.

Pan Rafałowicz, który wysłuchawszy projektu Maćka, nagle położył palec na ustach, dając mu tem znak, żeby milczał. Gdy Maciek począł zawodzić o swej matusi, starał się go uspokoić, ale widocznie miał głowę czem innem zaprzątniętą i coś pilnie rozważał.
Wreszcie powziął jakieś postanowienie, bo zwrócił się do pana Żurawskiego i rzekł:
— Waćpan wiesz, że Król Jegomość nasz, Pomazaniec Boży, Jan Kazimierz z wielką potencyą zbliża się do Warszawy.
— A wiem, bo mi o tem gadał Frytjof... psie imioniska mają te Szwedy.
— I że król przypuści szturm do miasta?
— Niech mu Pan Jezus pomaga, to jest, chciałem powiedzieć... niech Pan Bóg temu dopomaga, kto chce dobrze, bo ja jestem wierny poddany Najjaśniejszego Króla Karola Gustawa, mego miłościwego pana.
— Wstydziłbyś się waćpan takie rzeczy gadać! — zawołał pan Rafałowicz — żali to godzi się szlachcicowi polskiemu czcić w najezdniku króla, kiedy własny, wolnemi głosy obrany, żyje i panuje?
— Hm!... na wolności tobym inaczej gadał, ale tu, widzisz jespan, ja jestem wierny i pokorny sługa Króla Imi Karola Gustawa.
— No, to staraj się waćpan być na wolności. Już przecie kajdanów nie masz, teraz trzeba po-