Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/201

Ta strona została przepisana.

myśleć o tem, żeby się stąd wydobyć. Chłopcy — dodał pan Rafałowicz, zwracając się do swych trzech kompanów — trzeba się zabrać do tych drzwi jak najprędzej, bo mi się widzi, że już pod wieczór się ma i lada chwila może ten jakiś Frytjof nadejść, a wtedy...
Ale nie skończył, gdyż nagle Żórawski wyciągnął swą długą, prawdziwie żórawią szyję i kładąc palec na usta, syknął z widocznem przerażeniem w oczach:

— Tss! Frytjof idzie!
To rzekłszy z nadzwyczajną zwinnością, jak na tak wymęczonego starca, skoczył w kąt najciemniejszy piwnicy i tam, owinąwszy się łańcuchami, przykucnął.
Wszyscy tymczasem skamienieli i stali niemi, przerażeni, nadsłuchując ciężkich stąpań po kamiennych schodach, stąpań, które z każdą chwilą stawały się głośniejszemi. Wreszcie ktoś zatrzymał się za żelaznemi drzwiami, wsunął klucz w zamek i począł ze zgrzytem nim obracać i odsuwać ciężkie zasuwy. I było słychać tylko zgrzyt i pisk tych zasuw zardzewiałych i bicie serca oniemiałych z przerażenia peregrynantów. Wszyscy oni pozrywali się na nogi i stali z oczami wlepionemi w drzwi żelazne, jeden tylko Maciek zachował dawną swą postawę i najspokojniej, jakby go to