Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/205

Ta strona została skorygowana.

z wierzchu, potem dobył brzeszczot z pochwy i potrząsając nim, wołał:
— Mam miecz! teraz się tych hultajów Szwedów nie boję!
Nagle umilkł, wtulił głowę w ramiona, obejrzał się trwożliwie do koła i syknął:
— Tss! ja zawsze jestem wierny sługa króla jegomości Karola Gustawa.
— Nie plótłbyś waćpan głupstw ze swym królem Karolem Gustawem — oburzył się pan Rafałowicz pięknieby ci twoją wierność wynagrodził, obaczywszy tego oto trupa.
Pan Żórawski oparł się oburącz na rapirze i nachyliwszy się nad zwłokami Szweda, prawił:
— Widzisz Frytjof, na co ci to przyszło! a byłeś dumny i hardy, jakbyś wszystkie królestwa pojadł. Hm! gadałeś, zatracona duszo szwedzka, że Polacy to lichy naród, a oto uśmiercił cię nie mąż polski i nie szlachcic, jeno wyrostek i łyczek. Na taki ci koniec przyszło, mój Frytjofie, coś psie miał nazwisko i po psiemu żyłeś. Ja bym ci...
Ale w tem miejscu przerwał mu tę przemowę Maciek, który zbliżył się i trącając Żórawskiego w ramię, rzekł:
— Nie bańdurzyłbyś jegomość, po próżnicy, jeno lepiej powiedz, gdzie jest moja matuś?