Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/207

Ta strona została skorygowana.

— Do twojej matusi? ki licho! do kramarki Madejowej?
— Tak!
— A jakże ja cię do niej zaprowadzę, kiedy ona siedzi w loszku za żelaznemi drzwiami.
— O, laboga, laboga! za żelaznemi drzwiami, powiadasz jegomość?
— A tak powiadam.
— O, rety! rety! ludzie rety!
— Cichaj, cebulo! — syknął Kazik i wracając się do Żórawskiego, rzekł:
— Wszelako prowadź nas jegomość. My te drzwi wywalimy.
— Ale! — wtrącił Maciek.
— Hm! mocni wy jesteście, — ani słowa i dla tego ja to gadam, bo może zły przybrał waszą posturę. Ale powiadam ci, smyku, żebyś ty był tak mocny jak całe piekło, to onych drzwi nie wywalisz.
— A dla czego? — spytał Maciek.
— Dla tego, że one są niedawno ukute z rozkazu samego jaśnie wielmożnego gubernatora, generała Wittenberga i osadzone w odrzwiach kamiennych. Strasznie mocne. Ale czekajcie... ja wam coś powiem, bo chociaż widzi mi się, że to jest omamienie, wszelako nie mam łańcuszków na nogach i rękach i też ten hycel Frytjof leży tu krwawy, więc może wy nie jesteście żadne mary, jeno ludzie katoliccy? co?